Artysta, który od pierwszej próby współpracuje z reżyserem J. Butusowem, nie chce odsłaniać kurtyny sceny, ale jednocześnie prowadzi go w drogę i zaprasza do teatru. Pan Nekrošius, który po raz pierwszy wystawia w VST spektakl z gołą sceną, jest zadowolony ze swobody, jaką daje mu tworzenie impresjonistycznego płótna, a nie fotografii dokumentalnej.
– Skończyłeś studia architektoniczne, ale Twoje profesjonalne twórcze „konstrukcje” odbywają się na scenie teatralnej. Dlaczego miejsce teatru uznałeś za atrakcyjniejsze? Jakie są różnice i podobieństwa między zawodami architekta i scenografa?
– Zacząłem pracować w teatrze jeszcze jako student wileńskiej Akademii Sztuk Pięknych. Nie miałem więc wówczas możliwości konkretnego porównania obu zawodów. Jednak zasady działania i cele są podobne. Scenografia to także architektura, sztuka przestrzeni. Czarne, puste pudełko sceny teatralnej oczywiście ogranicza fizycznie, ale jednocześnie daje większą swobodę wyrażania siebie.
– Czy można powiedzieć, że jako scenograf masz rozpoznawalny styl?
– Prawdopodobnie możliwe. Chociaż przypisałbym to raczej powtarzaniu się, adaptowaniu „sztuczek”, które kiedyś sprawdzały się w innych produkcjach. Staram się tego unikać, ale nie zawsze mi się to udaje. Te motywy i triki na scenie nabierają i pojawiają się same.
– Od czego zaczyna się Twoja praca twórcza, gdy tworzysz scenografię do spektaklu?
– Czytanie sztuki, szukanie słowa lub frazy kluczowej, rozmowy z reżyserem i szukanie powstałych w ten sposób obrazów na fotografiach i innych dziełach sztuki. Przyjrzyj się także materiałom stworzonym przez innych twórców, aby nie zrobić tego samego.
– Reżyserzy często współpracują z tymi samymi scenografami. Musiałeś przebyć długą drogę z reżyserem Eimantasem Nekrošiusem. Jakie znaczenie ma tandem reżysera i scenografa?
– Oprócz ojca nie miałem innych długotrwałych tandemów, jestem raczej wolnym „legionistą”. W produkcjach dramatycznych to scenograf najczęściej realizuje wizję reżysera. Najważniejsze, żeby Twoja praca jako scenografa nie dominowała i nie utrudniała reżyserowi. Byłoby naprawdę wspaniale, gdyby reżyser wiedział, jak rysować własne pomysły. W przedstawieniach operowych jest trochę inaczej: reżyser i scenograf to równorzędni partnerzy, którzy słuchają muzyki. Podczas wspólnej pracy bardzo ważne jest wspólne zrozumienie i wysokie standardy.
– Jak odkrył Cię reżyser Jurij Butusow? Co Was skłoniło do wspólnego tworzenia?
– Maria, żona Jurija, przyjaźni się z moim agentem Ifatem Nesherem, który obecnie mieszka w Paryżu. Zeszłej zimy spotkaliśmy Jurijsa w Wilnie, piliśmy niesmaczną indyjską herbatę i rozmawialiśmy. Wiosną ponownie rozmawialiśmy i materiał pokazowy był już ujawniony. Pracę rozpoczęliśmy od pierwszych prób utworu. Nadal pracujemy.
– Co jest wyjątkowego we współpracy z J. Butusowem?
– Język teatralny Jurija jest genetycznie bardzo podobny do języka mojego ojca (E. Nekrošius – wiadomość od autora), jest dla mnie rozpoznawalny. On sam wbiega na scenę, kiedy trzeba przesunąć stół i przechylić reflektory. Tworzenie spektaklu przypomina mi nieskończoność warsztat, w dobrym kierunku. Tworzą ją wszyscy na scenie i wokół niej – tego domaga się sam reżyser.
– Występujecie po raz pierwszy na scenie Starego Teatru w Wilnie. Co jest specjalnego w tej scenie dla scenografa?
– Na początku pracy Jurij poprosił o pokazanie mu całkowicie pustej i gołej sceny teatralnej. Żadnych dekoracji piętrzących się w rogach, żadnego fortepianu ukrytego za kulisami, żadnego parkietu. Kiedy w końcu udało nam się go zobaczyć, powiedziałem: moja praca tutaj jest skończona. Ta bogata faktura, te wielowiekowe warstwy kulturowe – nie da się ich pokonać, nie ma sensu.
– Spektakl na podstawie sztuki dramatopisarza Tomasa Stopparda wystawiany jest po raz pierwszy na Litwie. Chyba „Hamlet” W. Szekspira byłby łatwiejszy do wystawienia niż zrodzona z jego twórczości sztuka „Rosencrantz i Guildenstern nie żyją”?
– Na naszej małej Litwie uważam, że jedna produkcja „Hamleta” wystarczy na pokolenie. Spektakl T. Stopparda jest o tyle ciekawy, że autor dał do zrozumienia, że w dramacie „Hamlet” Szekspir ujawnił jedną wersję wydarzeń z jednej strony i wszystko mogło potoczyć się zupełnie inaczej! T. Stoppard oddaje w swojej twórczości głos drugiego, przywracając w ten sposób w pewnym sensie sprawiedliwość.
– W wywiadzie powiedziałeś, że bardziej interesująca jest dla Ciebie praca nad rozwiązywaniem złożonych zadań, niż podążanie łatwą ścieżką. Czy to samo możemy powiedzieć o tym występie?
– Jako artystę niespecjalnie interesuje mnie, kiedy scenografia jest tworzona zbyt łatwo. Od dawna wiedziałem, że nie jestem Mozartem, więc jeśli coś się uda bez włożenia w to 110 procent pracy, to pewnie też nie jest to coś w sensie artystycznym. Oczywiście, że się zdarza: robisz to, bo to twoje zadanie, twoja praca, w końcu musisz pracować. Ale tu nie chodzi o ten występ.
– Spektakl wystawiono po raz pierwszy na świecie w 1966 roku, u schyłku ery teatru absurdu. Jakich form scenograficznej ekspresji poszukujesz tworząc w aktualnym kontekście?
– Im dalej posuwamy się do przodu, tym bardziej wydaje się, że scenografia to jakiś relikt XIX wieku. Wszelkie możliwe formy wyrazu scenograficznego dawno się wyczerpały. Świadomie lub nie, próbowaliśmy wrócić do początków teatru, unikaliśmy scenografii, wszystko tworzyliśmy z najprostszych rzeczy, które wpadły nam w ręce i w miarę możliwości korzystaliśmy z przerobionych resztek starych sztuk. Bez wątpienia można powiedzieć, że modne obecnie słowo „sustainability” jest obecnie formą wyrazu scenografii.
– Kto pomógł „odblokować” grę T. Stopparda?
-Antonio Gaudi. Jak? Niech to pozostanie moją małą tajemnicą, może ktoś zobaczy i zrozumie dlaczego.
– Czy spektakl tworzy „teatr w teatrze” – czy metateatr pozwala „zagrać” więcej teatru na scenie?
– Spektakl rzeczywiście jest bardzo „teatralny”, ale jednocześnie bardzo CMC. Niektóre sceny bardziej przypominają performans artystyczny, instalację, sztukę wideo. Lubię poczucie wolności twórczej na próbach, kiedy nie ogranicza mnie żaden kanon teatralny i potrzeba wystawienia „prawdziwego” spektaklu, kiedy tworzę impresjonistyczne płótno, a nie fotografię dokumentalną.
– Produkcja spektaklu „Rosencrantz i Guildenstern nie żyją” otworzy nowy sezon wileńskiego Starego Teatru. Czy litewska publiczność jest gotowa zobaczyć sztukę T. Stopparda? Iść czy nie iść do teatru?
– Utwór wkrótce będzie miał 60 lat. Litewską publiczność rozpieszczają wszelkiego rodzaju formy teatralne, do których nie trzeba się przygotowywać. Absurd, rozpacz i groza dziejące się poza murami teatru już dawno przewyższyły Szekspira, Czechowa i Iwaszkiewicza. Warto chodzić do teatru, póki jeszcze istnieje. Bo panuje ogólne wrażenie, że wkrótce na sali zaniknie ogólne, żywe oddychanie, a na scenie może już nie zostać ani jednej żywej osoby. Gdy nie ma popytu, nie ma podaży – takie są prawa rynku.
„Ekstremalny gracz. Popkulturowy ninja. Nie mogę pisać w rękawicach bokserskich. Bacon maven. Namiętny badacz sieci. Nieprzepraszający introwertyk.”