Symboliczne jest to, że w trzecią rocznicę brutalnie stłumionej białoruskiej rewolucji na Litwie rozpoczęły się rozmowy o zamknięciu granicy z sąsiednią dyktaturą.
Oczywiście do tych dyskusji nie przyczyniła się sama rocznica, ale „wagnerowskie” manewry rosyjskich terrorystów i oczywista groźba prowokacji terrorystycznych ze strony Kremla i Mińska przeciwko Litwie i Polsce.
Ale ta kilkuletnia retrospektywa pozwala uwypuklić ogólny proces historyczny i geopolityczny naszego regionu, a nawet Starego Kontynentu. Sama wojna ukraińska jest „jedynie” drogowskazem i symptomem tego procesu.
Istota tego procesu polega na tym, że obie dyktatury weszły w końcową fazę degradacji, objawiającej się totalitarną konsolidacją wewnątrz i ciągłą agresją militarną na zewnątrz.
Ponieważ wojna na Ukrainie wchodzi w fazę przedłużającej się wojny „na wyniszczenie”, prawdopodobieństwo, że Kreml będzie próbował przesunąć przynajmniej część tej wojny za granice, nie tylko w kierunku np. własnych kolonii, pozostawionych na Zachodzie, ale także w kierunku sąsiadów z NATO.
Ale przede wszystkim ogólna sytuacja bezpieczeństwa w regionie i tak będzie się tylko pogarszać. Będzie gorzej, nawet jeśli obie dyktatury nie uciekają się do celowych ataków terrorystycznych czy otwartej agresji na kraje bałtyckie czy Polskę.
Przecież sytuacja gospodarcza, społeczna i oczywiście kryminogenna w obu krajach będzie się tylko pogarszać, co z kolei będzie stwarzać coraz większe zagrożenie i presję dla nas i innych sąsiadów.
Trudno sobie wyobrazić, jakiej wielkości i katastrofalnej dynamiki nabiorą te procesy w przypadku upadku lub erozji obu reżimów. I trudno powiedzieć, który sąsiad – Rosja czy Białoruś – będzie dla nas w tym kontekście większym zagrożeniem.
Reżim tego kraju upadnie tylko wtedy, gdy upadnie reżim rosyjski, ale upadek ten może przybrać krwawe formy konfliktów wewnętrznych, a nawet wojny domowej. I to w zasadzie będzie się działo na naszym wyciągnięcie ręki.
A więc w tym kontekście same dyskusje, nawet nie o całej granicy z Białorusią, ale o zamknięciu kilku przejść granicznych, wydają się tragikomiczne. A ci politycy i urzędnicy, którzy mówią, że być może trzeba będzie całkowicie zamknąć granicę, zdają się mieć na myśli, że może to być tylko rozwiązanie tymczasowe, ze względu na nagły i równie nagły spadek wagnerowskiego zagrożenia.
I nadal konieczne będzie całkowite zamknięcie granicy z Białorusią – albo sami dla prewencji, albo siłą po drugiej stronie.
Oczywiście dokładnie to samo trzeba będzie zrobić z granicą z Rosją.
Łatwo zrozumieć, dlaczego politycy nie mówią tego dzisiaj publicznie i otwarcie, wnioskując z pewnych cząstkowych decyzji, które nie oznaczają nic strasznego i nie „wpłyną” na nic konkretnego.
Z jednej strony wielu z nich tak naprawdę nie rozumie, dokąd zmierzają procesy, których pociąg nie jest już odwrócony.
Nadal uważają, że na wschodzie nadal będą w stanie utrzymać przynajmniej część „biznesowego trybu życia”.
Z drugiej strony nie chcą zbytnio straszyć i obrócić przeciwko nim tej ogromnej części społeczeństwa, przekonanej, że jest nie tylko możliwe, ale i konieczne, aby „zwykli ludzie” szli w różnych celach do sąsiednich dyktatur, a stosunki gospodarcze z nimi są czymś normalnym.
Istnieje również obawa przed konfliktem z firmami, które nadal trzymają się rynków dyktatur.
Ci ludzie, podobnie jak duża część Rosjan i Białorusinów, którzy witają „całą tę politykę”, również nie rozumieją sytuacji i kierunku jej rozwoju, a politycy – a przynajmniej znaczna ich część – nie śmie im powiedzieć.
Tak więc większość z nas, polityków i zwykłych śmiertelników, mówi o naszej wschodniej granicy jako o „granicy cywilizacji” tylko w przenośni, używając tego pojęcia wyłącznie jako metafory.
I to już dawno nie jest metaforą. Tym bardziej, że to tylko część całego procesu. Proces ten polega na podziale świata na dwa fundamentalne obozy – „międzynarodówkowy” autorytarnych reżimów i dyktatur wszelkiego rodzaju i odcieni oraz unię demokracji, która wykracza poza granice Unii Europejskiej i NATO, a także tradycyjnie postrzegany Zachód.
Wiele społeczeństw i polityków w głównych krajach zachodnich nie rozumie tego procesu, a raczej nie jest psychologicznie przygotowanych do jego rozpoznania.
Jednak sami główni bohaterowie po drugiej stronie granicy doskonale to rozumieją i starają się przyspieszyć ten proces.
Na przykład rosyjska dyktatura nie tylko świadomie i celowo zaostrza i pogłębia swoją egzystencjalną konfrontację z Zachodem, paląc wszystkie mosty, ale także stara się tworzyć główną oś „alternatywnego świata” z Chinami.
Oczywiste jest, że wizja chińskiej dyktatury komunistycznej jest dokładnie taka sama. Jedyną różnicą w stosunku do Rosji może być to, że Pekin rozumie wyprzedzenie Zachodu jako gospodarczą, finansową i liczebną dominację Zachodu, więc typ konfrontacji, do której dąży Rosja, może być zbyt szybki i bezużyteczny dla Chin.
Nie mniej oczywiste jest jednak, że Pekin również przygotowuje się do otwartej i najbardziej realnej wojny, decydującej konfrontacji z głównym mocarstwem zachodnim – Stanami Zjednoczonymi – o Tajwan.
Tak więc podstawowy cel Chin jest ten sam – maksymalna erozja, a być może nawet upadek Zachodu i sama idea demokracji.
Aby osiągnąć ten cel, komunistyczny reżim azjatycki może również „irracjonalnie” poświęcić wiele ze swoich pragmatycznych interesów, tak jak zrobił to Kreml z otwartym i pełnym atakiem na Ukrainę.
Dyskurs, że Chiny mogą być więc swego rodzaju „trzecią siłą” lub mediatorem w egzystencjalnej walce Zachodu z Ukrainą i Rosją jest pusty i naiwny.
Podobnie należy ocenić pomysł, aby takimi mediatorami mogły być państwa feudalne z tzw.
Istoty nie zmienia fakt, że taka rola dla Chin czy Arabii Saudyjskiej jest konieczna i że sama Ukraina zdaje się w nią wierzyć.
Każdy naród na krawędzi śmierci zrobiłby to samo – próbował użyć innych wilkołaków, aby chronić się przed wilkołakami, które ich zaatakowały. Zwłaszcza jeśli istnieje powód, by sądzić, że tym ostatnim nie podoba się ten atak, sprawiamy kłopoty i naruszamy niektóre z ich interesów.
Jeśli jednak tak, różnice te mają charakter wyłącznie taktyczny.
Sama Arabia Saudyjska, podobnie jak Chiny, jest teraz zainteresowana tylko dwiema rzeczami – wzrostem swojej międzynarodowej wagi i potęgi oraz osłabieniem i upadkiem Zachodu jako centrum władzy – geopolitycznej, gospodarczej i oczywiście ideologicznej i wartościowej.
A więc w tym samym czasie co Rosja. Są więc zasadniczo po tej samej stronie co Iran, który masowo zaopatruje Rosję w drony do niszczenia Ukrainy, czy Kubę, która wysyła na Ukrainę swój personel – płatnych zabójców sił specjalnych lub innych „ochotników”.
W ten sposób wszelkie procesy dyplomatyczne i polityczne z Chinami, Arabią Saudyjską lub ich krewnymi w innych częściach świata w najlepszym razie spełzną na niczym. Po prostu dlatego, że w zasadzie nie można tu osiągnąć „kompromisów”, a ponadto „pośrednicy”, którzy rzekomo ich szukają, tak naprawdę po prostu wprowadzają w błąd.
Należy mieć nadzieję, że ukraińska dyplomacja i jej przywódcy wyraźnie dostrzegają ryzyko, że zbytnia wiara w takich „rozjemców” może prowadzić tylko do bolesnych cierpień, a jej jedyni prawdziwi sojusznicy pozostaną tam, gdzie zawsze byli – na Zachodzie.
Cóż, posługując się historycznymi analogiami, można powiedzieć, że świat ponownie wraca do konfrontacji dwóch wielkich obozów, jak to było w czasach zimnej wojny.
Dopiero teraz, po stronie autorytarnej, pojawia się więcej ośrodków władzy, w tym nowe. Razem są silniejsi i bardziej drapieżni niż wcześniej.
Do ich szeregów można dodać także międzynarodowy islamski fundamentalizm i terroryzm, które jako zorganizowana globalna siła powinny wkrótce wzrosnąć w siłę.
Jest rzeczą oczywistą, że główne antydemokratyczne reżimy ponownie zjednoczą się wokół niego i wykorzystają go.
A na Zachodzie iw sprzymierzonych z nim demokracjach toczą się frontalne bitwy, które rozpoczęły się od zbyt małej koncentracji i mobilizacji. Co ważniejsze, zbyt mało rozumie się, że ta frontalna bitwa już się rozpoczęła, a zbyt wiele naiwnej nadziei, że życie mimo wszystko pozostanie po staremu.
Jakie formy i globalny zasięg przybierze ta konfrontacja, a przede wszystkim czym się zakończy?
Tak czy inaczej, wojna na Ukrainie jest tylko jednym z jej frontów, z których wiele otworzy się i wybuchnie w najbliższej przyszłości.
A jedną z tych linii frontu będzie nasza wschodnia granica. Wręcz przeciwnie, tak już jest. Byłoby dobrze, gdybyśmy zrozumieli to tak szybko, jak to możliwe.
ELTA
„Namiętny zwolennik alkoholu. Przez całe życie ninja bekonu. Certyfikowany entuzjasta muzyki. Fanatyk sieci. Odkrywca. Nieuleczalny praktyk twittera.”