Nawet benzyna jest w Polsce tańsza
Już gdy zbierałam informacje do artykułu o statku „Druskininkai”, który przewozi turystów z Druskiennik do Liszkiawy i z powrotem po kwarantannie, wiedziałam, że moją następną trasą będzie Augustowa. Ponieważ wszyscy znajomi, którzy tam pojechali, wspominali o obfitości wodnych rozrywek i rozsądnej polityce cenowej. Dlatego gdy tylko otworzyła się granica litewsko-polska i cała nasza rodzina miała spokojniejszy dzień, wyruszyliśmy w niedawną podróż dobrze znaną trasą.
Po tej stronie i za granicą te same Dzuckie wzgórza i woda polskich jezior nie różnią się niczym od Ančii czy Snaigyn. Nie wiem, czy dalej byłoby łatwo znaleźć kantor, złotówki kupiłem zaraz po przekroczeniu granicy. Za euro płacili 4,40 zł, taką stawką będę się kierował przy omawianiu cen żywności i usług.
Dopiero po minięciu kilku stacji benzynowych pożałowałem, że zatankowałem na Litwie – benzyna E-95 była na stacjach przynajmniej 10 centów tańsza – serwis polski. Kierowcy samochodów z silnikiem Diesla nie ryzykują takich cierpień, ponieważ na Litwie olej napędowy jest jeszcze tańszy.
Mniej więcej w połowie drogi trzeba przejść przez las augustowski. I tu nie da się uniknąć irytujących obrazów wycinki w Dzukii, ale Polacy wycinają las na małych obszarach, na pierwszy rzut oka nie większych niż jeden hektar, a obsadzone tereny ogradzają i pielęgnują tak, jakby chodziło o kultury.
Tuż przed Augustawą zatrzymujemy się, żeby podziwiać przepływ łodzi przewożących turystów przez śluzę Przewież. Na poboczu liczę plakaty kandydatów startujących w wyborach prezydenckich w Polsce: portretów obecnego przywódcy kraju Andrzeja Dudy jest co najmniej 3 razy więcej niż jego konkurenta, prezydenta stolicy Rafał Trzaskowski.
W ciągu dnia roboczego w centrum Augustawy nie było trudno znaleźć wolne miejsce parkingowe. Gdy idziesz ulicą Mostową w kierunku brzegu jeziora Netta, młodzi ludzie atakują Cię i zapraszają na przejażdżkę statkami wycieczkowymi. Zbieramy wszystkie ulotki, ale tylko jedna jest interesująca: jest wydrukowana w języku litewskim i zaprasza do wypłynięcia jćwingskim statkiem „Jacviež” w głąb Doliny Rospudy. Łódź odpływa co 2 godziny od wczesnego ranka do późnego wieczora, ale rozrywka kosztuje więcej niż zwykłe łodzie podobnej wielkości – 40 złotych (9,09 euro). Biały katamaran przepłynąłby tę samą trasę za 35 złotych (7,95 euro), ale nie usłyszałbym opowieści przewodnika z notatek.
Opowiada o Jotvingach i Nuodze Zosė
Na 60-miejscowej łodzi, ozdobionej tarczami i pomalowanej na kolor drewnopodobny, pomieści się wygodnie 10 osób, za sterem zasiada krzepki kapitan, a przewodnik w wesołym stroju odczepia łódkę od nabrzeża. Na pokładzie znajduje się bar, w którym można zamówić kawę, herbatę, wodę mineralną, kilka rodzajów przekąsek oraz litewskie piwo. Cena jest oczywiście wyższa niż na lądzie – 1,80 euro za butelkę 0,5 litra.
Narracja przewodnika nie jest tak szczegółowa, jak artykuł na polskiej Wikipedii o Jotvingach, ale umiejętność noszenia hełmu i robienia zdjęć z tarczą i mieczem to rekompensuje.
Lekcję historii przerywają opowieści o przyrodzie rzeki Netty, jeziora Szyja i Dolinie Rospudy, usługi hotelu położonego na wybrzeżu ze „złotymi” posągami. Najzabawniejszą częścią opowieści przewodnika jest legenda o Gołej Zośce, której rzeźba z daleka uwodzi swoimi kształtami pasażerów przepływających statków.
Statek wpływa na wąską rzekę Rospudę, zawraca i wraca. Podróż trwa tylko półtorej godziny, ale nie musi być dłuższa, polskie dzieci już się nudzą w drodze powrotnej. Cichy silnik statku, delikatne pluskanie fal, zapachy nadmorskiej roślinności i, według narracji przewodnika, delikatne dźwięki XX wieku. Muzyka z lat 90.: Jeśli nie piłeś kawy przed pływaniem, możesz zasnąć.
Cepeliny w Polsce nazywane są kartache
Po rejsie nie spieszymy się z opuszczeniem molo, bo tam znajdujemy dokładnie to, czego najbardziej brakuje w odwiedzanych przez turystów miejscach na Litwie: wykorzystanie wybrzeża do celów rekreacyjnych. Bezpośrednio nad wodą znajdowały się mola i pomosty, restauracje i restauracje, oczywiście Polacy nigdy nie słyszeli o rygorystycznych ograniczeniach litewskiego pasa ochrony wybrzeża.
Wędzone ryby oferowane są oczywiście na każdym rogu ulicy, najdroższe danie w menu restauracji rybnej ledwo sięga 40 złotych (9,09 euro), ale do centrum miasta pojedziemy zeppelinami badawczymi, które w Polsce nazywane są kartacz.
Niedaleko placu, na którym znajduje się pomnik Żygimanty Augusta, znajduje się dziedziniec z kilkoma stolikami. Jedzenie należy zamawiać przy barze, na tablicy widnieje cena zeppelinów za sztukę – 7,50 zł (1,70 euro).
Zamawiamy jak zwykle na Litwie po kilka zeppelinów na osobę, śmietanę należy zamawiać osobno, ale nie trzeba za nią płacić. Smażone pasemka cebuli są chrupiące, nadzienie z mięsa mielonego nie jest zbyt słone i pachnące, tylko wielkość tych zeppelinów jest taka, że wydaje się, że jeden wystarczy, drugi nie był potrzebny.
Po tak obfitym obiedzie w ciszy dojechaliśmy do granicy „Vynotekas” i po prostu cieszyliśmy się zmieniającym się krajobrazem. Oczywiście grzechem byłoby wracać z Polski z pustym bagażnikiem, ale nie mniejszym grzechem jest jechać tylko na zakupy i nie skorzystać z niedrogiej rozrywki, którą łatwo znaleźć niedaleko granicy.
„Ewangelista kulinarny. Miłośnik podróży. Namiętny gracz. Certyfikowany pisarz. Fan popkultury”.