Wywiad z łotewską pisarką: misją książki jest uratowanie autora i rehabilitacja wyrzutków

Powieść opowiada historię Oscara, potwora z małego miasteczka. Chory psychicznie mężczyzna zmaga się z lękiem przed życiem, próbując pogodzić się ze światem i otaczającymi go ludźmi. Ze względu na zdolność zapamiętywania wszystkich nazw dni kalendarzowych, mieszczanie nazywają go Kalendarzem. Otwarty i naiwny Oskar w końcu staje się ważną postacią w życiu miasta – zaczyna gromadzić innych wyrzutków społecznych, by się nimi opiekować.

Powieść, napisana w formie pamiętnika Oskara, stała się kultowa, gdy tylko została opublikowana na Łotwie. Dziś jest wystawiany w kinach i wyświetlany na ekranach. A. Kalnozols, gość Tygodnia Literatury w Kownie, zgodził się opowiedzieć o książce, która urodziła się w trudnym okresie jego życia.

– Twoja powieść „Nazywają mnie Kalendorium” jest przez wielu porównywana do powieści „Forest Gump” Winstona Grooma. Forest, podobnie jak bohater Twojej książki, Oskar, jest potworem, ale ma wielkie serce. Niestety w społeczeństwie wizerunek jest często dużo ważniejszy niż wnętrze człowieka. Wygląda na to, że swoją książką chciałeś przypomnieć czytelnikom o prawdziwych wartościach. Która idea powieści jest według Ciebie najważniejsza?

– Nie czytałem powieści W. Grooma, ale pamiętam film na jej podstawie. Podczas pisania nie porównywałem się z innymi pisarzami i nie myślałem o tym, jak bardzo moja książka jest podobna do innych. Nie obchodziło mnie też, jakie idee czy koncepcje miała ujawnić powieść. Pisanie wydawało się bardziej procesem uzdrawiania, była to bardzo samolubna podróż.

Pomysł na Kalendarz oscarowy przyszedł mi do głowy 24 września 2019 roku, kiedy przeżywałem ostatnie dni lub miesiące, jak wtedy myślałem. Po śmierci ojca, silnym wyczerpaniu emocjonalnym w 2017 roku i stracie mamy popadłem w głęboką depresję, która trwała dwa lata. Ani lekarze, ani szpitale, ani przyjaciele nie mogli mi pomóc. Nie mogłem spać, chyba że wypiłem dużo alkoholu i wziąłem tabletki nasenne. Takie tempo nie mogło trwać długo. Byłem więc całkowicie gotowy na śmierć. Pamiętam noc przed 24 września. To było okropne – śniły mi się koszmary i myślałam sobie: coś musi być dobrze, coś musi być dobrze, proszę pomóżcie.

Kiedy się obudziłem, nic się nie zmieniło, czułem tę samą pustkę. Szłam do biblioteki, po drodze mijałam księgarnię i nagle wpadłam na pomysł. To było tak silne, że musiałam usiąść na ławce w pobliskim parku i ukryć łzy. W końcu stało się coś dobrego – poczułem to. Więc obiecałam sobie, że napiszę. Idąc do biblioteki wiedziałam już, że to musi być pamiętnik. Znałem też nazwę „Nazywają mnie Kalendorium”. Po kilku godzinach pierwszy rozdział książki był już gotowy. Poczułam bardzo wyraźnie – muszę iść dalej, ta książka mi pomoże. Byłem tego tak pewien, że napisałem list do mojego najlepszego przyjaciela, aby mu powiedzieć, że piszę powieść i że odniesie ona sukces. Mój przyjaciel wysłał mi uśmiechniętą emotikonę w odpowiedzi. Nie sądzę, żeby mi uwierzyli. Jednak wierzyłem w siebie i dotrzymałem złożonej sobie obietnicy.

Pierwszego dnia pisania opracowałem zupełnie nowy sposób łączenia słów. Przemówienie, które wywołało u mnie uśmiech.

– „Nazywają mnie Kalendorium” zyskało dużą popularność na Łotwie, powieść ma fanów także na Litwie. Jak myślisz, dlaczego ta książka stała się tak popularna i spodobała się czytelnikom? Może wszyscy w głębi duszy jesteśmy potworami i dlatego rozpoznajemy się w książce? Ile masz w sobie Oscarów?

– Myślę, że czytelników pociąga sposób, w jaki Oskar radzi sobie z codziennością. Jego podejście jest bardzo proste, wręcz dziecinne. Poprzez tę postać chciałam poznać inne spojrzenie na świat – dla mnie to była sprawa życia i śmierci. Pierwszego dnia pisania opracowałem zupełnie nowy sposób łączenia słów. Przemówienie, które wywołało u mnie uśmiech. Kiedy książka była wreszcie gotowa, wybuchła pandemia. Więc w tygodniu, w którym ukazała się powieść, wszystkie księgarnie były zamknięte. Ale światło, którego potrzebowałam w mroku depresji, uratowało mnie również w czasie pandemii. Na tym polega prawdziwe piękno światła – to p… działa w każdej ciemności. Janina, bohaterka powieści, mogłaby powiedzieć coś podobnego (śmiech).

– Czy bohaterowie powieści mają pierwowzory z życia wzięte? Czy inspirowali cię ludzie, których znasz?

– Pomysł na powieść przyszedł mi do głowy z nagłych wspomnień z dzieciństwa. Przypomniałem sobie faceta z mojego rodzinnego miasta Tulsa. Wiedziałem, że zna kalendarz na pamięć i że nazywa się Oscar. Pamiętam, że mało mówił – może z powodu jakiegoś zaburzenia psychicznego. Wymyśliłem wszystko inne, nie wiedząc nic o jego prawdziwym życiu. Jedyna wątpliwość, jaką czułem podczas pisania, brzmiała: czy powinienem porzucić wszelkie odniesienia do tego człowieka? Mógłbym zmienić nazwę, miasto i nikt nigdy nie poznałby prawdy. Ale był moją muzą, więc nie chciałam stać się kłamcą. Podjąłem ryzyko i dobrze zrobiłem.

Kiedy książka trafiła na półki łotewskich księgarń, pierwszy raz w życiu rozmawiałem z tą osobą. Okazał się dość rozmowny i autentycznie zadowolony z popularności książki. Kiedy odwiedzam Tulsę, czasami się spotykamy, rozmawiamy i znów się rozstajemy.

Swój pierwowzór ma również bohaterka powieści, Janina. Była moją nauczycielką z dzieciństwa. Później, w 2006 roku, jako żądny przygód młody aktor, znalazłem ją w opuszczonej leśnej chacie. Nie będę teraz opowiadał całej historii, ale to było naprawdę mocne lato. Spędziłem je w tym opuszczonym domu. Jednak pisząc, nie myślałam o profesorze jako o pierwowzorze Janiny. Jednak mój przyjaciel (ten sam, który wysłał buźkę) zadzwonił do mnie po przeczytaniu książki i zapytał, czy Janina była byłą nauczycielką? Wtedy zdałam sobie sprawę, że Janina rzeczywiście zainspirowała się tym nauczycielem.

– Jesteś aktorem, dramaturgiem, więc pisanie nie było ci obce nawet przed powieścią. Jak wygląda Twój proces twórczy?

– Bez względu na to, gdzie i co piszę, bardzo ważne jest dla mnie czyste wrażenie. Nigdy nie byłem typem aktora czy dramatopisarza, który robi kilka sztuk lub ról rocznie. Zwykle jest to jedna sztuka co dwa lata lub rzadziej. Po prostu nie mam siły, żeby wchłonąć tyle materii na raz. Raz próbowałem, ale się spaliłem. Drogo mnie to kosztowało.

Teraz pracuję dużo łatwiej. Zamiast poświęcać się pisaniu, pozwalam sobie być. Nie piszę późno w nocy z papierosem ciągle palącym między palcami jak w hollywoodzkich filmach. Lubię dyscyplinę, więc pracuję w bibliotece. Lubię też nic nie robić, nauczyłam się już odmawiać projektom, które poza pieniędzmi i popularnością nie przyniosą mi nic więcej. Nie potrzebowałem tego, kiedy spałem w opuszczonych domach i samochodach jak bezdomny. Nie potrzebuję go już teraz, kiedy zacząłem żyć zdrowiej. Czasami inspiracja pochodzi ze snów. Ponieważ nie potrzebuję już narkotyków ani alkoholu do spania, mam głębokie mistyczne sny, które budzą mnie przez cały dzień myśląc o cudzie życia.

– Urodziłeś się i wychowałeś w Tulsie. W twojej powieści Oscar też mieszka w małym miasteczku. Obecnie większość ludzi woli mieszkać w dużych miastach. Z drugiej strony część z nich później wraca do kraju pochodzenia. Jak myślisz, jaka przyszłość czeka małe miasta?

– Rok pandemii zmusił moich znajomych do powrotu do korzeni. Wrócili do Tulsy i teraz miasto przeżywa coś w rodzaju renesansu. Nie sądzę, żeby to było wyjątkowe przeżycie, pewnie inne małe miasteczka przeżyły jakieś odrodzenie z powodu pandemii. Słyszałem podobne historie z różnych miast i wsi. Brzmi naprawdę obiecująco. I nigdy nie opuściłem Tulsy, chociaż próbowałem i poniosłem porażkę. Jak powiedział kiedyś F. Kafka o Pradze, to miasto ma ostre paznokcie.

Widziałem bogatych i biednych. Nie powiedziałbym, że ludzie żyjący w biedzie zawsze są hojniejsi.

– W twojej książce Oskar w końcu zbiera wokół siebie wszystkie potwory miasta i opiekuje się nimi. wydają się być całkiem szczęśliwi. Co myślisz ? Może ludzie określani przez społeczeństwo jako „inni” są tak naprawdę szczęśliwsi? W końcu mają swój własny świat i zasady, którymi żyją inni, ich nie dotyczą.

– W swoim życiu widziałem bogatych i biednych. Nie powiedziałbym, że ludzie żyjący w biedzie zawsze są hojniejsi. Mieszkałem w jaskiniach, na stacjach kolejowych, w opuszczonych domach, z przestępcami. Nie powiedziałbym, że są to miejsca odpowiednie dla ludzi o czystej duszy. Myślę, że szczęśliwy człowiek to ktoś, kto jest w stanie zaakceptować życie takim, jakie jest. Być szczęśliwym to chcieć tego, co już masz. Z jednej strony jest to zadanie, któremu każdy może sprostać. Z drugiej strony jest to bardzo trudne do uchwycenia.

– W powieści Oskar pamięta wszystkie nazwy dni w kalendarzu. O ile mi wiadomo, święta są bardzo ważną częścią łotewskiej kultury. Jaki jest ogólny udział języka łotewskiego w twojej książce?

– Myślę, że moja książka mówi więcej o tożsamości małych miasteczek i wsi. Niewiele mówi o Łotwie, więcej o samej Europie Wschodniej. W końcu opuszczonych sowieckich budynków opisanych w książce jest mnóstwo w całym regionie. Bohaterami powieści są ludzie pozostawieni na marginesie społeczeństwa. Są jakby analogią do państw poradzieckich, które przystąpiły do ​​UE i nie wiedziały, jak poradzić sobie z pozostałą spuścizną sowiecką. Nikt na Zachodzie nie rozumiał tej traumy.

Kiedy zaczęła się wojna na Ukrainie, najlepiej rozumieliśmy chorą mentalność agresora. Dlatego kraje Europy Wschodniej zaczęły odgrywać ważną rolę we wspieraniu Ukrainy. Jestem bardzo dumny z krajów bałtyckich, Polski, Słowacji, Czech. Te kraje udowodniły, że wolność i człowieczeństwo to nie tylko słowa w unijnych dokumentach. To są wartości, które trzeba realizować.

– Który łotewski pisarz najbardziej cię inspiruje? Która z nich Twoim zdaniem zasługuje na największe międzynarodowe uznanie?

– Moim zdaniem najlepszym łotewskim pisarzem jest poeta Marts Pujāts. To także mój przyjaciel i ważna postać, która wywarła na mnie wpływ, gdy byłem młodym aktorem i stawiałem pierwsze kroki w literaturze. Jeśli chodzi o prozę, lubię Jānisa Joņevsa. Jego pierwsza powieść „Jelgava 94” (2013) stała się popularna i sprawiła, że ​​zacząłem postrzegać literaturę łotewską jako nowoczesną i współczesną. Litewscy czytelnicy powinni oczywiście pokochać wielką pisarkę Norę Ikstenę.


Co? Kowieński Tydzień Literatury. Terminy: spotkanie z A. Kalnozolsem. Czytania i konwersacje moderuje Sandra Bernotaitė.

Lub? Dom Artystów Kowna.

Gdy? 1 maja do 19:00


Becket Edwardsone

„Ewangelista kulinarny. Miłośnik podróży. Namiętny gracz. Certyfikowany pisarz. Fan popkultury”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *